Konkretnie trenuje gimnastykę. Na treningi chodzi codziennie.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że ona to uwielbia.
I mimo, że płacze przy rozciąganiu, narzeka na bąble na rękach i nie wszystko jej wychodzi, to naprawdę to kocha.
Cieszy się z każdej nowej umiejętności, ze szpagatu, przewrotu, rundaka.
Cieszy się, że może codziennie powisieć na drążku, powspinać się po linie, poskakać na równoważni. Cieszy się, że biega coraz szybciej, że jest silniejsza, bardziej zwinna i wytrzymała. Cieszy się, że z tygodnia na tydzień może coraz więcej.
Ale czy moja córka zostanie gimnastyczką?
Myślę, że nie.
Jako "zła matka" nie posłałam jej do szkoły sportowej. Postawiłam na jednoczesną intensywną naukę języka i czas na bycie dzieckiem.
Nie chcę, żeby poświęcała się tej jednej pasji, nie chcę, żeby była najlepsza, nie chcę żeby zdobywała medale.A może inaczej, wcale mi na tym nie zależy.
Wolę, żebyśmy czasami poszły na spacer, wolę, żeby bawiła się radośnie z koleżankami. Wolę, żeby czytała, słuchała muzyki i nawet bajkę czasem obejrzała w telewizorze. Wolę, żeby miała też trochę beztroskiego dzieciństwa, czas na wylegiwanie się w łóżku i łaskotki z rodzicami. Chciałabym, żeby sport w jej życiu był częścią jej dzieciństwa a nie jego treścią.
I tak sobie jeszcze czasem myślę... Czy te przetrenowane dzieciaki, nastawiane przez trenerów na medale, motywowane przez rodziców do nadmiernej aktywności, czy tym dzieciakom sport sprawia jeszcze frajdę?
Czy za parę lat nie rzucą tego w cholerę, aby szukać innej drogi? Bo się wypalą, wymęczą.
A może przy trenowaniu będzie je trzymał jedynie "pieniądz" i silne postanowienie trenera i rodziców?
Nie potępiam, nie neguję, może się mylę, ale sportowa kariera to obecnie pieniądz, układy, ciężka praca i wyrzeczenia.
Nie chcę takiego scenariusza dla mojej Myszy.