Chipsy, cukierki, czekoladki, guma do żucia spędzają mi sen z powiek. Żelki, lizaki, oranżada nachodzą mnie w najgorszych koszmarach.
Nie nie dlatego, że jestem łasuchem. Nie pragnę ich, a nawet nie lubię. Ale wiem kto lubi i ma nieograniczony niemal dostęp.
Sklepik szkolny - to moja zmora, to czarny sen, który się materializuje nad ranem.
Od zawsze dbałam o to aby dzieci dostawały porządne jedzenie. Jeżdżę do sklepów ekologicznych po warzywa pełne witamin, kupuję jajka tylko od "wolnych" kur, nie serwuję gotowców nafaszerowanych konserwantami. Z cukrem też jestem ostrożna. Słodkości robię zazwyczaj sama a "białą truciznę" zastępuję miodem lub ksylitolem.
I wszystko było w porządku, wszyscy byli zadowoleni. Do czasu, kiedy przyszła pora na szkołę.
Grześki, Knoppersy, 3Bity, Kinder Bueno, Lion, Kit kat czy rogaliki 7days. Nieoczekiwanie to wszystko stało się nagle dostępne na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło podejść, wybrać, zapłacić i już można było jeść.
Tylko czy to odpowiednie jedzenie dla dzieci? Moim zdaniem nie.
A czy dziecko potrafi przejść obok takiego asortymentu obojętnie? I co wybierze zdrowe śniadanie z domu, szkolny obiad czy batonik ze sklepiku?
Sklepiki w szkołach podstawowych powinny zostać zlikwidowane.
Najmniej dziwię się właścicielom tych przybytków. W końcu chodzi o kasę, o biznes. Kubusia łatwiej sprzedać niż zwykłą wodę, bo batonik nie dość, że dłużej ważny od zwykłej bułki, to jeszcze szybciej zostanie upłynniony.
Szkoła powinna edukować, również w zakresie zdrowego żywienia. I teoretycznie edukuje. Rozdaje za darmo marchewki, pomidorki, organizuje Dzień Wody i Dzień Jabłka. Więc dlaczego pozwala na funkcjonowanie czegoś co jest całkowitym zaprzeczeniem tej edukacji? Aż tak bardzo jest niedofinansowana?
Ale najbardziej zadziwiające jest jednak to jak wielu rodziców zupełnie nie dba o to czym żywią się ich dzieci. Na spotkaniu z właścicielem sklepiku w naszej szkole zjawiła się niespełna połowa potencjalnie zainteresowanych, a zdecydowana większość z nich uznała ww asortyment w sklepiku za odpowiedni dla ich dzieci.
Argumenty były różne, że to nic złego, jak dziecko zje czasami (codziennie) batonika, że można po prostu nie dawać pieniędzy, że dziecko powinno się przyzwyczajać i nauczyć wybierać.
Czyżby?
Dzieci są tylko dziećmi. Żyją tym co jest teraz, nie myślą o tym co będzie. Chcą jeść słodycze bo są słodkie, chcą chipsy bo też dobrze smakują.
Edukacja niewiele pomoże. Bo przecież "nie otrułam się zjadając słodycze i cierpiałam zaraz po wypiciu oranżady".
Akcje szkolne z darmowym rozdawaniem owoców i warzyw ponoszą druzgocącą klęskę. Przeszło 80% z tego ląduje w śmietniku.
Pieniądze też zawsze się na batonika znajdą. A to z tygodniówki wezmę, albo babcia rzuci groszem (nie koniecznie na sklepik), a to ktoś z klasy przyniesie.
A argument o nauce wybierania już kompletnie mnie rozbawił. Czyżby ktoś zapomniał jakich wyborów dokonywał jako dziecko?
Drodzy rodzice, kogo później obwiniać będziecie za otyłość u swoich dzieci? Kto będzie odpowiedzialny za choroby serca, nadciśnienie, problemy trawienne? Jak myślicie od czego biorą się problemy z cholesterolem, próchnica?
Wszystko zaczyna się od jedzenia. Prawidłowe nawyki żywieniowe kształtują się właśnie teraz, w przedszkolu i szkole podstawowej. Zatroszczmy się więc o przyszłość naszych dzieci i nie narażajmy na zgubny wpływ cukru i chemicznych dodatków. Nie dajmy się zwieść tym, którzy myślą o pieniądzach.
Bądźmy przeciw szkolnym sklepikom, przeciw śmieciowemu jedzeniu. Razem jesteśmy siłą, mamy moc, możemy przenosić góry.
Follow my blog with Bloglovin
No właśnie. Piąty rok ubolewam nad niefrasobliwością dyrekcji szkół oraz rodziców w tej kwestii. Ja po prostu nie daję córce pieniędzy do szkoły. Od czasu do czasu (średnio z raz w miesiącu) pozwalam jej kupić sobie coś, na co ma ochotę w sklepiku szkolnym i daję jej ze 3 zł. w tym celu. Daję jej kanapki, jabłko i wodę do szkoły i dziecko nie protestuje. Są natomiast dzieci w klasie, które codziennie przychodzą z pieniędzmi zamiast śniadania i żywią się w sklepiku. Lenistwo rodziców przekłada się w prosty sposób na ich zdrowie... Bo oczywiście przecież nie kupują zapiekanki czy kanapki tylko chipsy, batoniki, pączki i colę (!!!!). Nawet moja 11-letnia córka wyrażała niejednokrotnie zdziwienie, że tak niezdrowo się odżywiają niektóre dzieci i że dobrze że ja jej robię kanapki, masz pojęcie? Nie rozumiem i nie pojmę nigdy bierności dyrekcji w tej sprawie. Gdyby w sklepiku były dostępne tylko zdrowe rzeczy, to dzieci by je kupowały, gdyż one kochają po prostu KUPOWAĆ. Nie byłoby pączków, to kupiłyby kanapkę, nie byłoby coli, to kupiłyby wodę. Takie jest moje zdanie... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńuważam, że w szkolnych sklepikach powinny być głównie owoce warzywa i to co dostarcza witamin i dobrej energii dzieciom, a nie tylko cukry, tłuszcze i zapychacze bez wartości. Wiem, że w szkole w mojej wsi jest stołówka, Rodzice mogą wykupić dzieciom domowe obiady, a te biedniejsze dostają je gratis.
OdpowiedzUsuńja też jestem przeciw:)
OdpowiedzUsuńŚwietny post, brawo!
OdpowiedzUsuńJa tam twierdzę, że wszystko jest dla ludzi tylko z umiarem i tego uczę chłopców. Sklepik w szkole jest i czasem dostają kasę na coś słodkiego zazwyczaj jest to guma z tatuażem, bo przecież on najważniejszy. W domu jedzą zdrowo choć nie obsesyjnie...a i tak są takimi chudzielcami, że patrzą na mnie jakbym ich głodziła...
OdpowiedzUsuńMasz rację, wszystko z umiarem. Problem jest jednak taki, że masa dzieci po prostu samodzielnie umiaru zachować nie potrafi. Jak widzą te słodkości wylewające się z półek to zwyczajnie głupieją. A rodzice nie mają nic przeciwko. I to nawet nie chodzi tylko o otyłość ale o zdrowie jako takie.
UsuńMoją Emilkę na szczęście nie kusi te śmieciowe jedzenie i po prostu w sklepiku nic nie kupuje. Ale masz rację, sklepiku nie powinno być, bo wiem, jakie tam nie fajne rzeczy można zjeść, a kupując je codziennie, można się uzależnić od nich, bo przecież kuszą, a na przerwie świetnie smakują, potem w przyszłości i nie tylko przecież są problemy, te wagowe ;(
OdpowiedzUsuńw sklepikach szkolnych powinny być owoce, nawet świeżo zrobione kanapki
OdpowiedzUsuńJa myślę, że jakby dzieci miały naprawdę wybór słodyczy, albo fajnych, smacznych, kolorowych kanapek, to znaczna część wybierałaby kanapki. Pamiętam ze swojego gimnazjum i liceum, bo w podstawówce nie było dostępnych żadnych kanapek w sklepiku, że kanapek było za mało i były już wyprzedawane na pierwszej przerwie i zawsze się szybko po nie szło :) Niedawno rozmawiałam o tym z moja siostrą i u niej było tak samo.
OdpowiedzUsuńJak rozdają jabłka to ląduje ich spora ilość w śmietniku, ale jakby dawali np pieczone z cynamonem czy rodzynkami- niewiele z tym pracy, to jestem pewna, że wszystkie byłyby zjedzone. Tak samo jakby się pojawiły jakieś ładne, tanie sałatki owocowe czy warzywne.
Moim zdaniem największym problemem nie jest to, że są w sklepikach słodycze, tylko to, że nie ma prawie nic poza nimi.
bardzo mądry wpis. :*
OdpowiedzUsuńzgadzam się z Tobą.
OdpowiedzUsuńja mam trochę żal do rodziców, że od najmłodszych lat pozwalali mi na jedzenie dużej ilości słodyczy. teraz jest mi bardzo ciężko z nich zrezygnować... jak widzę w zwykłym sklepie spożywczym mamę kupującą słodycze czy chipsy swoim dzieciom, to mam ochotę wyrwać jej to z ręki ;)