Nie jest tajemnicą, że nie lubię gotować.
Zamiast siedzieć pół dnia przy garach wolałabym ot choćby pobiegać, książkę przeczytać czy pójść do SPA :)
Ale co zrobić, jak ma się w domu dzieci, to gotować trzeba. Zwłaszcza, jak ma się ambicje aby jadły zdrowo, bez cukru i przeróżnych ulepszaczy.
Dlatego gotuję, czasami wbrew sobie. Gotuję i mimo, że tego nie lubię, zawsze w kuchni się uśmiecham. Dlaczego?
Dlatego, że mam małego pomocnika. Jest on zawsze zwarty i gotowy, żeby pomóc mamie pięknie poprzeszkadzać. No cóż, niestety jego pomoc właśnie tak się kończy. Ale widok tego małego wiercipięty w kolorowym fartuszku zawsze sprawia, że mam uśmiech na twarzy.
Dlatego, że mam pięknie spersonalizowaną lodówkę. Co więcej dzieciaki dbają o aktualizacje, więc zanim się opatrzy już wygląda inaczej. Sami powiedzcie, czy patrząc na nią można być smutnym?
Dlatego, że w kuchni roztacza się zapach przepysznej kawy. Tej ulubionej, z ulubionego ekspresu, w ulubionym kubku. Ten właśnie kubek podarowała mi córka. Zobaczywszy, że nagminnie go jej podkradam powiedziała "Mamusiu, jak tak lubisz ten kubek to niech będzie Twój". Od tego czasu na widok tego kubka na twarzy pojawia mi się wielki banan.
Dlatego, że mój blender ma kolorowe końcówki. Taki drobiazg, szczegół wręcz a cieszy. Zwłaszcza, że używam go nagminnie. Wyciągam to pudełeczko, zaglądam do środka i od razu nasuwa mi się pytanie - Jaki kolor dziś wybierzesz? Mimo, że przecież każda końcówka ma inne zastosowanie.
Dlatego, że codziennie oglądam porozrzucane w kuchni foremki z Ikea. Nie ma dnia, żeby mały pomocnik nie zechciał ich poprzekładać, powycinać choćby ciastolinę. I choć robi przy tym masę bałaganu, to ja się uśmiecham. Uśmiecham do foremek, które są urocze, uśmiecham do zapału wkładanego w zabawę i uśmiecham do ciasteczek, które dzięki temu często jadamy.
A Wy jakie macie sposoby na uśmiech?
Follow my blog with Bloglovin