poniedziałek, 9 marca 2015

Listopad

dziecko, które umiera

Pragnę opowiedzieć Wam historię. Historię, którą zapamiętam na długo, na zawsze.


MARZEC

Piękna pogoda, słońce świeci pełnym blaskiem i mam świadomość, że już za chwilę, już za moment cała przyroda obudzi się do życia. Z okien szpitala do którego po raz kolejny trafiamy widać pobliski park. Słońce prześlizguje się po jeszcze gołych gałęziach. Ale w powietrzu już czuć wiosnę, słychać odgłosy ptaków i widać pierwsze zielone pędy. Cały świat budzi się do życia.

Tak, jesteśmy w szpitalu. Przyszliśmy tu się wyleczyć, ale mamy nadzieję, że lada moment dołączymy do bawiących się już w parku dzieci. A póki nie możemy wyjść na zewnątrz, staramy się zadzierzgnąć towarzystwa na miejscu.

W POKOJU

Siedzi chłopiec. Siedzi i nic nie mówi. Obok niego matka, też milczy. Patrzę na nich i od razu ich nie lubię. Tak bardzo różnią się od pozytywnego widoku za oknem.
On ma lat na oko 7, może 8 i wygląda okropnie. Nie, nie przez chorobę, on po prostu jest gruby. Zresztą co ja plotę on jest otyły, tak otyły, że każdy ruch sprawia mu autentyczny problem.
Siedzę tam i patrzę jak tłuszcz bezlitośnie przelewa się przez każdą część jego ciała. Widzę jak siedząc na krześle nie mieści na nim swoich pośladków. Obserwuję jak matka pomaga mu wiązać buty bo sam do nich nie umie się schylić.
Nie widziałam takiego grubasa jak żyję....

A matka, mała chuda zaniedbana. Podkrążone oczy dawno nie widziały makijażu. Włosy spięte w kucyk, tak, żeby było szybko. Siedzi sobie koło synka i ze spokojem podtyka mu słodycze.
Żelki, cukierki czekoladki, proszę bardzo mama da. Wafelki, batoniki wystarczy poprosić.

Patrzę i oczom nie wierzę. Nie lubię ich jeszcze bardziej. Na usta ciśnie mi się tysiąc słów. Chciałabym powiedzieć "Ogarnij się babo, co ty robisz najlepszego swojemu dziecku? Dlaczego na to pozwalasz?" Chciałabym wykrzyczeć jej całą swoją prawdę o słodyczach... ale milczę. Milczę i patrzę.

Nagle oni się odzywają. Boże, nie wiedziałam, że można po kilku sekundach tak znienawidzić obce mi osoby.
Syn zachowuje się bowiem jak tyran. Wydaje matce rozkazy, histeryzuje, każe. Nie używa słów "proszę" "przepraszam", on żąda.
Żąda pomocy w łazience, żąda czytania bajek, żąda oglądania telewizji i kolejnej porcji słodyczy. Żąda i dostaje. Matka jak prawdziwa służąca, bez godności, poczucia własnej wartości, bez czasu na własne potrzeby, wszystkie te żądania po prostu wypełnia.

Nie wierzę własnym oczom i uszom. Już ich oceniłam. Przykleiłam łatkę durnej matki i niewychowanego szczeniaka. Zastanawiam się w myślach co robią lekarze. A może powinnam zawiadomić opiekę społeczną? Trzeba coś zrobić, przecież ona krzywdzi dziecko. Może przemówię jej do rozsądku? Zadaję więc kurtuazyjne pytanie:

"CO DOLEGA SYNKOWI?"

Kobieta spogląda na mnie swoimi zmęczonymi, podkrążonymi oczami. Zatrzymuje wzrok i milczy. Patrzy jakby chciała zajrzeć w głąb mojej duszy i zdaje się pytać "Na pewno chcesz to usłyszeć?"
Trwamy tak kilka sekund, po czym z jej ust padają słowa...

"Mój syn umiera. Za rok, może za 2 już go ze mną nie będzie."

Przechodzą mnie dreszcze i zaczynam pluć sobie w twarz. Kto dał mi prawo ich nienawidzić? A ona kontynuuje opowieść.

Mój syn ma zanik mięśni (wybaczcie, nie pamiętam nazwy choroby). Wiem, że niedługo umrze. Wiem to niemal od dnia jego narodzin. Już 7 lat żyjemy z wyrokiem, z wizją śmierci. a przez te 7 lat nie ma dnia, żebym o tym wyroku nie myślała. Walczymy, leczymy się, próbujemy oszukać czas. Ale ostatecznie nie ma na to lekarstwa i czuję, że już dużo czasu nie będzie nam dane. Wiem, że powinnam go wychować, że jest niegrzeczny, że jest taki duży i je tylko słodycze. Wiem, że źle wychowuję swoje dziecko. Ale niech mi Pani wierzy, że inaczej po prostu nie potrafię. Tak bardzo bym chciała żeby był szczęśliwy. Przynajmniej te parę lat, które są nam dane. Nie stać nas na wiele, leczenie nie pozwala nam na dalsze wyjazdy. Dlatego daję mu siebie, dam mu wszystko co zechce i tak nie ma dla niego perspektyw.

MUSIAŁAM WYJŚĆ

Powieki nie wytrzymały nagromadzonych łez. Spojrzałam znowu przez okno. Jak inaczej wyglądały teraz te dzieci w parku. A ta budząca do życia wiosna - cóż za ironia. Dla jakiegoś dziecka jest już listopad, a matka stara się aby był choć trochę bardziej kolorowy.

Tak dostałam lekcję pokory. Czy byłabym tak pewna swych racji będąc na jej miejscu?

Follow my blog with Bloglovin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze, jest mi bardzo miło.

Bardzo Was proszę jednak o nie umieszczanie w treści komentarza jakichkolwiek linków reklamowych. Wszystkie podlinkowane komentarze zostaną usunięte (chyba, że link dotyczyć będzie merytorycznie komentowanego wpisu).
Dziękuję za wyrozumiałość.